„Dwie butelki wódki”

Zima 1946 roku była mroźna. W styczniowe popołudnie Ariel szedł zaśnieżoną drogą do domu swoich krewnych. Przed wojną, razem z siostrami, był tu kilkakrotnie. Podczas ostatniej wizyty w 1939 roku ojciec Ariela, kupiec z Żychlina, dobrze wiedział, że wkrótce zbrojnie wkroczą do Polski Niemcy.
Szesnastoletni Ariel, chłopiec drobnej postury, wychudzony i po przeżyciach obozowych, słyszał skrzypienie swoich butów i słowa ojca.
-- Trzeba się ratować, a kto przeżyje, ten tu wróci....
Wiedział, że jego powrót nie będzie przyjęty radośnie przez nowych właścicieli domu. Nie był pewien, czy dom jeszcze stoi, czy nie został zbombardowany podczas wojny. Miał tylko nadzieję, że nie.
Szedł wolnym krokiem, co chwilę potykając się o oblodzone kamienie. Mijał ruiny domów i zgliszcza, przy których ludzie odgarniali śnieg. Usłyszał ujadanie psów. Przyspieszył kroku. Zdał sobie sprawę, że niedługo zajdzie słońce i zrobi się ciemno. Nie przepadał za psami. Przed wojną był ich miłośnikiem, dziś, przypominają mu się sceny z obozu, boi się ich. W Oświęcimiu szkolono je na morderców.
Po chwili ujrzał rodzinny dom swoich wujów i ciotek, który nie ucierpiał zbytnio podczas wojennych nalotów. Zapukał do drzwi. Stanął przed nim młody mężczyzna, wysoki i dobrze zbudowany. Miał niesympatyczny wyraz twarzy. Zobaczywszy Ariela, ruchem silnej ręki, wciągnął chłopca do środka, zatrzaskując drzwi i zawołał:
-- Gdzie to jest?
Ariel poprowadził schodami do piwnicy, po czym "brutal" odepchnął go pod ścianę i kazał mówić, w którym miejscu ukryty jest skarb. Kilka uderzeń młotem w ścianę i w dłoniach "brutala" znalazła się szkatułka. Teraz on poprowadził na górę, do kuchni, posadził Ariela na krześle przy stole i otworzył pudełko. Wewnątrz znajdowała się rodowa biżuteria rodziny Ariela.
Wyjmując kosztowności ze szkatuły, kładł je przed sobą i Arielem, głośno wyliczając:
-- Moje, twoje, moje, moje, moje, twoje, moje, moje...
Gdy skończył, przed Arielem leżały zaledwie trzy sztuki rodzinnych kosztowności.

Chłopak spokojnym ruchem wyjął z kieszeni pokaźną kupkę papierkowych banknotów, tłumacząc, że dla niego ta biżuteria ma wartość pamiątkową, rodzinną i chętnie ją odkupi.
„Brutal”, nie wiele myśląc, przyciągnął do siebie całą zawartość stołu, po czym grubym, donośnym, głosem zawołał:
-- Józek!
W progu ukazał się "chłop jak dąb", wielki, barczysty, który już na wstępie zrobił złe wrażenie na Arielu.
-- Czego? - zapytał i popatrzył na stół
Ariel zaczął opowiadać i przekonywać, aby ten przystał na jego propozycje. Prosił, aby wziął pieniądze, oddał biżuterię i tym samym wszyscy byliby zadowoleni. Józek długo myślał, milczał i patrzył badawczym wzrokiem. Ariel wyobrażał sobie jak zamykają go w piwnicy, głodzą albo nie daj Boże, mordują. Czyż nie było by ironią zginąć tu i teraz, kiedy Pan Bóg wybawił go od śmierci z rąk hitlerowców ?!
Po chwili ciszę przerwał Józek wołając:
-- Karol !
W kuchni ukazał się chłopiec, mający może osiem lat. Z kupki leżących na stole pieniędzy, wziął Józek jeden banknot, podał chłopcu i rzekł :
-- Idź i kup dwie butelki wódki
Mały wybiegł z chałupy, Józek przesunął biżuterię i pieniądze, w kierunku Ariela i powiedział:
-- Bierz i zmykaj !
To był bieg maratoński. Nie potykał się o kamienie, nie słyszał ujadania psów, biegł co sił w nogach. Gdy dobiegł na dworzec, pociąg stał gotowy do odjazdu.


Włocławek, 2006-06-25

Mirosława Stojak


Copyright  ©  Mirosława Stojak | Wszelkie kopiowanie materiałów bez pisemnej zgody autorki jest zabronione.